Szkoły są nasze, bo dzieci nasze są. Jak to Polacy, na wszystkim się znamy, w tym i na oświacie. Tym bardziej, że chodziliśmy do szkół wszelakich i jesteśmy rodzicami i dziadkami dzieci, które teraz chodzą do szkół. Znamy więc temat. Nie jest tajemnicą, że w Polsce i w naszym grajdołku jest coraz mniej dzieci. Żadne 500 + i 800 + tego nie zmieniły i pewnie, w dającej się przewidzieć przyszłości, nie zmienią.
W ślad za malejąca liczbą dzieci powstaje oczywisty problem, jak je uczyć i w jakich warunkach. Są dwie opcje. Jedna, ekonomiczna, preferuje oszczędzanie na kosztach edukacji, dążąc do np. zamykania szkół. Druga chciałaby dzieci otoczyć większą opieką i prowadzić np. klasy kilkunastoosobowe, bo to ma zapewnić dzieciom lepsze kształcenie. Pomimo wcześniejszych uwag, aż takim specjalistą nie jestem i nie podejmę się samodzielnej oceny, który z wariantów jest lepszy. Zapewne jakiś pośredni. Kilka, czy kilkanaście osób w klasie oczywiście kusi, ale zza węgła rzeczywistość skrzeczy: skąd na to brać pieniądze. Doświadczona radna zasygnalizowała problem wskazując, że spada ilość dzieci i trzeba będzie zamknąć, którąś ze szkół. W odpowiedzi przetoczyła się dyskusja na ten temat. Trochę ją odebrałem źle. Nie dlatego, że każdy ma prawo do swoich ocen i głoszenia tego, że opcja polityczna obecnie władająca miastem, czy to z racji większości, czy to przypisywanej sobie wiedzy, uważa, że ma rację i nie będzie szkól zamykała. Bardziej z tego powodu, iż odnieść można wrażenie, że odmawia się innym prawa do zabierania głosu w sprawach oświaty. Świętym prawem opozycji jest wszak wskazywać na błędy i problemy, jakie stoją przez rządzącymi. Dobrze się jednak stało, że w odpowiedzi na wskazany problem wyartykułowano, że w tej kadencji nie będzie zamykania szkół. Pytanie jednak zostaje, czy ten kierunek jest słuszny. Może, miast odsądzać od czci i wiary adwersarzy zasiąść do wspólnego stołu i wypracować wspólny pomysł na wałecką oświatę. Przypomnę, że zarówno powiat, jak i miasto szkoły już likwidowały. Przyczyny były podobne do kształtujących się obecnie. Warto więc, miast się przekrzykiwać, szukać rozwiązań, by najmniej na tym ucierpiały dzieci i jakość ich kształcenia. Uważanie, że mam racje nie zawsze oznacza, że się ją ma. Wskazywanie zaś, że radna, która publicznie zasygnalizowała narastający problem, nie powinna wygłaszać takich opinii (zwłaszcza bez żadnych konsultacji), bo jej ugrupowanie dysponuje w radzie raptem dwoma głosami, jest chyba niewłaściwą oceną jej wypowiedzi. Ważne jest natomiast to, że temat ujrzał światło dzienne. Włodarzom miasta, czy tego chcą, czy nie, przyjdzie się z tym zmierzyć, a rozwiązania łatwe nie są. Warto je jednak poprzedzić próbą zawarcia społecznego konsensusu, a nie pozostawienie następcom kukułczego jaja.
Cezary Skrzypczak
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Dodaj komentarz